wtorek, 25 października 2011

Brytyjski akcent - czy to nie snobizm?

Pamiętam mój pierwszy dzień na studiach, kiedy zapisywaliśmy się do poszczególnych grup. Powstały grupy brytyjskie i amerykańskie... Oczywiście tłum rzucił się na listę "brytyjską" i szybko ją zapełnił. Ja zostałem wpisany z automatu do amerykańskiej... Potem przez trzy lata rywalizowaliśmy i patrzyliśmy na siebie spode łba. A na korytarzach krążyły historie, jak źle potraktowano, obniżono ocenę na egzaminie rocznym z General English naszemu koledze, który urodził się w Australii i za cholerę nie dało się go naprostować. Czy to nie przypominało trochę prostowania w podstawówce wszystkich naszych gwar do jednego standardowego języka polskiego, karcenia, naśmiewania się? No i czy takie snobizmy nie są zaprzeczeniem lingwistyki, która powinna być deskryptywna a nie preskryptywna?

Czy naprawdę h-arczenie po t w jednym miejscu a unikanie go całkowicie w innym czyni z człowieka mądrzejrzym? Na pewno czyni w odbiorze wyniosłym.

Mały żarcik na ten temat:


I mój ulubiony akcent, szkocki. Nigdy nie starałem się go podrobić, nie da rady. Uważam, że ludziom posługującym się tym akcentem można zaufać, są pełni empatii, inteligentni, odważni, promieniujący pozytywnym nastawieniem do życia. Gdybym miał wybór, biłbym się o zapisanie na studiach do grupy szkockiej gdyby taka istniała:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz